piątek, 19 lutego 2016

Rozdział I

- Bogowie, po chuj mi jakieś funkcje liniowe…- Najwyżej zaczaruję odpowiedzi na maturze czy coś - mruknęłam, siedząc w ostatniej ławce podczas jakże to fascynującej lekcji matematyki w liceum. Nawet nie musiałam zbytnio uważać na to, co mówię, ponieważ mój przyjaciel (użyłabym słowa "najlepszy", ale w sumie nie mam innych przyjaciół) obecnie spał kamiennym snem, przy okazji śliniąc się na swój zeszyt. Tak jak ja miał również bardzo nietypowe imię - Akadi. Nie tylko to było naszą wspólną cechą, podzielaliśmy też wspólne zainteresowania i dogadywaliśmy się rewelacyjnie.Wyglądem przypominaliśmy yin i yang, ciężko było dostrzec jakiekolwiek podobieństwo między nami. Akadi zawsze był wyższym ode mnie o parę centymetrów, narwanym, emocjonalnym blondynem, który chodził wiecznie wyszczerzony lub skory do bójki. Jego błękitne oczy mieniły się w kolorze nieba, a uśmiechem  potrafił rozbroić każdego. Miał wiecznie lekko opaloną skórę,nosił w zwyczaju długie, jasne jeansy oraz nie rozstawał się ze swoją niebieską bluzą, którą wsuwał na różne podkoszulki. Wyróżniał się sympatycznością do innych - w tym przypadku także różniliśmy się od siebie. Natomiast ja, tak jak Akadi, skończyłam osiemnaście lat i miałam metr osiemdziesiąt wzrostu, lecz i tak byłam odrobinę niższa od mojego przyjaciela. Moja skóra zawsze pozostawała w bladszym odcieniu, miałam oczy koloru mrocznej zieleni i dziewięćdziesiąt dziewięć procent  moich ubrań (nie no, nie przesadzajmy… dziewięćdziesiąt osiem procent) to  wszystkiego rodzaju odcienie czarnego. Starałam się być miła i sympatyczna jak tylko mogłam, ale większość ludzi - niestety - to zwykła banda kretynów. Może wyglądałam na  nieco zgorzkniałą i sarkastyczną, ale zawsze można na mnie polegać. I posiadam talent magiczny, ale to jest już zupełnie inna historia.Bardziej martwi mnie fakt, iż wyczuwam go także w Akadim, tyle że u niego jest on zupełnie nieokiełznany i wątpię, by ten śpioch w ogóle podejrzewał u siebie taki potencjał. Jeśli kiedyś go odkryje....eh, wolę póki co o tym nie myśleć. Uśmiechnęłam się lekko, po czym usłyszałam dzwonek ogłaszający koniec lekcji i, jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało, zaczęłam szybko potrząsać blondynem.
- C-co się dzieje? Shar? - zaspany blondyn w końcu wstał i, jak tylko rozejrzał się po sali, natychmiast zaczął się pakować, a ja teatralnie westchnęłam. Po chwili oboje wyszliśmy z sali, a ja cieszyłam się na samą myśl opuszczenia szkoły.
- Nareszcie, nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że jest w końcu piątek i ostatnia lekcja za nami.
- Jakie plany na piątek i weekend Shar? - zapytał zaciekawiony nastolatek.
- Siedzieć w domu, czytać książki, nadrobić zaległości w serialach, anime oraz filmach… i jeść niezdrowe żarcie. Wiesz... - poczułam jak coś mi staje w gardle, ale w sumie moje intencje były czysto przyjacielskie. - Może chciałbyś mi potowarzyszyć w maratonie bycia nerdem?
- Jesteś tego pewna? Jesteś aspołeczną introwertyczką, myślałem że weekendy należą tylko i wyłącznie do ciebie.
- Zazwyczaj tak, ale wiesz…przyjaźnimy się i takie tam - powiedziałam dość niezręcznie, uśmiechając się i drapiąc po karku, nigdy nie byłam najlepsza w interakcjach społecznych oraz kontaktach międzyludzkich.
- Okej, wpadnę do ciebie wieczorem i przyniosę jakieś żarcie i coś na noc, skoro będę u ciebie aż do niedzieli.
- Na noc? - trochę zdziwiłam się jego słowami. - A tak, nocowanie, pewnie, jasne. Ogarnę ci kanapę czy coś.Przy okazji, jak tam z rodzicami? Dawno o nich nie wspominałeś.
- A wiesz jak to oni, ostatni raz byli w domu dwa miesiące temu. Wiecznie w pracy, wiecznie gdzieś. - westchnął blondyn, a ja miałam ochotę uderzyć się czymś ciężkim w głowę. Najlepiej patelnią.
- Rozumiem i przyjdź do mnie jakoś o siedemnastej, dobrze? - zadałam niepewnie pytanie, gdy w końcu stanęliśmy na rozwidleniu. Blondyn pokiwał głową i pomachał mi biegnąc na swój przystanek, a ja ruszyłam dalej pieszo w kierunku swego mieszkania. Przypomniała mi się kolejna "cecha", która łączyła mnie z Akadim: żadne z nas nie posiadało prawdziwej rodziny.
_________________________________________________________

Wspominałam, że jestem czarownicą? Nie? No, to jestem czarownicą. W sumie określenie czarodziejka też jest poprawne, ale czarownica brzmi tak… złowieszczo.W takim razie na pewno też zapomniałam wspomnieć o fakcie, iż w wieku trzynastu lat postanowiłam opuścić moją rodzinę w Wielkich Arkanach i spróbować żyć niczym prawdziwy, zwykły człowiek. No, może trochę uzdolniony magicznie, lecz były to zwykłe, podstawowe zaklęcia z magii ogólnej. Akadi nic na szczęście u mnie nie podejrzewał, a wszelką obecność ksiąg, pentagramów, magicznych kamieni i inne takie tłumaczyłam mu faktem, że zawsze interesowała mnie magia i związane z nią sprawy, na co on zawsze mnie wyśmiewał. Jak to mówią, pod latarnią najciemniej. Zbliżała się godzina siedemnasta, a ja byłam zajęta chowaniem w szafie mojego drzewka, na których rosły banknoty (widziałam to w pewnej grze komputerowej i muszę przyznać, odkąd zaczarowałam drzewko regularnie rosną na nim banknoty, które zrywam.Szkoda tylko, że wszystkie są o nominale dziesięciu złoty) i czekaniem na dostawcę pizzy, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Jak tylko otworzyłam drzwi do mojego mieszkania,w którym był lekki bałagan ujrzałam uśmiechniętego Akadiego z torbą pełną chipsów oraz prawdopodobnie innego, niezdrowego żarcia. Pycha!
- Siema, to co oglądamy na początek? - zagadał lekko blondyn zmierzając w kierunku kanapy razem z zakupami, kątem oka zauważyłam,iż postawił zakupy na stoliku przed sobą i rozsiadł się na kanapie.
- Myślałam o czymś lekkim jak Boku no Pico
- Bocu co?
- Anime, powinno ci się spodobać - odpowiedziałem,śmiejąc się diabolicznie w głębi duszy. Właśnie miałam iść na chwilę do kuchni, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi
- To pewnie dostawca pizzy,Akadi odbierzesz? - udałam się szybko do kuchni po butelkę coli i dwie szklanki, gdy nagle ogarnęło mnie dziwne przeczucie, a po moim karku przebiegły dreszcze. Po chwili usłyszałam nieludzki okrzyk dobiegający z salonu, więc postanowiłam natychmiast pobiec w tą stronę. Przed moimi oczami ukazała się humanoidalna postać w uniformie dostawcy pizzy, lecz miała ona skrzydła, które przebiły ubranie z tyłu, ptasie pazury zamiast dłoni oraz cierpki, krzykliwy głos. Harpia, to na pewno musiała być harpia.Tylko co do cholery robiła harpia w moim mieszkaniu?
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć skrzydlate monstrum odwróciło się w moją stronę i musiałam przyznać, że mimo całkowicie ludzkiej twarzy, do ślicznotek to ona nie należała. Bardziej zdziwił mnie Akadi, którego wzrok przed chwilą wystraszony, nagle zapłonął determinacją i w jego dłoni pojawiła się...fioletowa kula? Wyglądało mi to definitywnie na sprawkę czarów,ale... zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować ujrzałam jak blondyn wziął zamach, po czym rzucił magicznym, kulistym pociskiem prosto w tył głowy tej straszliwej poczwary. Skrzydlata bestia wydała z siebie głośny okrzyk, po czym zniknęła. Tak po prostu, tak jakby nigdy jej tutaj nie było. Miałam wrażenie tak, jakby nic wokół mnie nie było realne.
- Musimy porozmawiać

1 komentarz: